Teoretycznie każdy człowiek, oglądając reklamy różnych cudownych preparatów, powinien wiedzieć, że składane w nich obietnice są złudne. No bo jak można uwierzyć, że możliwe jest schudnięcie w ciągu tygodnia 5 czy 10 kilogramów? I jak niby miałoby się udać zlikwidować haluksy bez bólu i kontaktu z lekarzem? Albo jakim cudem w ciągu miesiąca włosy mogą urosnąć o kilkanaście centymetrów? Przecież gdyby istniały substancje działające w taki sposób, od dawna wszyscy bylibyśmy szczupli, silni, zdrowi, urodziwi, pozbawieni jakichkolwiek ułomności.
Rozsądek i fakty często przegrywają jednak z dużo bardziej ekscytującymi mitami i teoriami spiskowymi. Dlatego to one coraz częściej stanowią element reklam. Tak jest przede wszystkim w internecie, gdzie – jak się niektórym wydaje – można napisać wszystko, nie bacząc na fakty, wiedzę medyczną, dane statystyczne, wykształcenie, dokonania i doświadczenie osób, którym przypisuje się jakieś wypowiedzi na temat reklamowanego produktu.
Bazowanie na emocjach pozwala też nie tłumaczyć, dlaczego owe „cudowne” środki nie są zwykle dostępne w aptekach, sklepach zielarskich lub choćby w marketach i kioskach. Z tego samego powodu mało kto się zastanawia, dlaczego producenci takich produktów nie chcą niby dorównać wielkim koncernom, zmierzyć się z nimi, a może nawet i wygrać, skoro stworzyli tak wspaniałe preparaty.
W KAMERUNIE LUB PAKISTANIE

Amla (agrest indyjski)
Produkt nr 2. W tym przypadku głównym bohaterem jest mango. Na informację o tym produkcie natknąć się można, szukając na przykład preparatu z indyjskim agrestem – produkt zawierający mango bywa dołączany przy jego zakupie, bywa też prezentowany jako konkurencyjny środek na odchudzanie. Na przykład na pewnym „blogu”, którego całą treść stanowi jedna zaledwie informacja. Wynika z niej, że amla jest do niczego, o czym autorka „bloga” informowała swoją przyjaciółkę „na mieście” – właśnie wtedy miała do niej podejść nieznana kobieta i zaoferować african mango... Urocza historia dla mało dociekliwych czytelników, którzy nie zauważą braku innych wpisów na „blogu” i których nie zastanowi, jakim cudem ten „blog” jest tak wysoko pozycjonowany, że pojawia się jako jeden z pierwszych wyników po wpisaniu w wyszukiwarce nazwy preparatu z amlą. Jeśli ktoś jeszcze ma wątpliwości, otrzeźwić go powinien fakt, iż autorka „bloga” nie zapomniała podać adresu strony internetowej, gdzie można kupić jeden z preparatów z mango.
Wystarczy zaledwie chwila refleksji, by dostrzec te wady „bloga” i dojść do jedynego sensownego wniosku: to nie jest blog, ani też obiektywna ocena kobiety, która chciała się podzielić swym doświadczeniem, ale sprytna reklama porównawcza zaserwowana w formie blogopodobnej.
Produkt nr 3. Proszek do rozpuszczania w mleku, z czekoladą w nazwie, też na odchudzanie. Mistrzostwo świata, jeśli chodzi o pomysł na zainteresowanie swym produktem tych, którzy lubią podjadać słodycze i z tego powodu mają problemy z nadwagą lub otyłością. W deklarowanym składzie są głównie modne i dobrze kojarzące się produkty. Obok kakao – ziarna zielonej kawy, jagody goji i acai oraz nasiona chia. Jest też ekstrakt z lakownicy żółtawej, rzadko w Polsce występującego grzyba, zaliczanego do grzybów niejadalnych, choć na Dalekim Wschodzie uważanego za grzyb leczniczy. Sprzedawca nazywa swój produkt czekoladą. Zapewnia, że szybko redukuje nadwagę (do 24 kilogramów w 4 tygodnie), zwalcza cellulit, usuwa pryszcze i trądzik. Poucza, że nie jest to bynajmniej suplement diety, że można go kupić wyłącznie za pośrednictwem jego strony internetowej, ostrzega przed podróbkami.
AKADEMIA I INNE NIEISTNIEJĄCE PLACÓWKI
Po wpisaniu w okienko internetowej wyszukiwarki nazwy owej „akademii” dowiedzieć się można znacznie więcej. Pierwsze, co znajdziemy, to oświadczenie podpisane przez dyrektora
Instytutu Parazytologii im. Witolda Stefańskiego PAN, że „Marek Rabczyński, autor wywiadu zamieszczonego na stronie internetowej Akademii Prywatnej Opieki Zdrowotnej, nigdy nie był i nie jest pracownikiem” instytutu. Tymczasem to właśnie osoba o takim nazwisku pojawia się w materiale na stronie „akademii”, z którego dowiedzieć się można, że 150 tysięcy ludzi w Polsce co roku umiera z powodu pasożytów oraz że zakażonych nimi jest 87 procent mieszkańców miast. Marek Rabczyński przedstawiony jest jako dyrektor krajowego laboratorium parazytologii – placówki, której nie sposób znaleźć w internecie i o której dyrektor Instytutu Parazytologii PAN pisze w oświadczeniu, że nie figuruje w żadnym wykazie placówek naukowych działających w Polsce.
PRZERAŻAJĄCE WIZJE
Potem jest już opowieść o panaceum opracowanym przez „grupę niezależnych naukowców” pod kierownictwem dr. Stanisława Matuszewki, „znanego naukowca z ponad 30-letnim doświadczeniem”. Problem w tym, że osoba na zdjęciu umieszczonym obok tekstu raczej na trzydziestolatka wygląda. Co więcej, wyszukiwarka internetowa żadnego dr. Stanisława Matuszewki nie odnajduje.
ZAGRANICZNI ZA KAŻDĄ CENĘ
środka na pasożyty...
Na marginesie warto jeszcze dodać, że inne jeżące włosy na głowie hasła prowadzą do tego samego produktu również za pośrednictwem innych stron. Jedna z nich, z równie martwymi zakładkami, jak te na stronie „akademii”, zamieszcza wywiad będący w wielkim stopniu powtórzeniem wywiadu z Markiem Rabczyńskim. Różnica polega głównie na tym, że tym razem
mowa jest o 15 milionach ludzi umierających każdego roku na świecie z powodu zarażenia pasożytami, a odpowiedzi udziela dr Martyna Skrzypczak, badaczka z laboratorium higieny i zdrowia publicznego. Preparat, który według wcześniejszej informacji miał być dziełem krajowego laboratorium parazytologii, tym razem został przedstawiony jako dzieło laboratorium reprezentowanego przez panią „doktor”. W Polsce taka placówka nie istnieje.
WSZCZĘTO POSTĘPOWANIE ADMINISTRACYJNE
Sprawą zajęło się także Stowarzyszenie Leki Tylko z Apteki, które wysłało do Głównego Inspektora Sanitarnego zapytanie, do kogo należy zwracać się w sprawie produktów, co do których nie ma najmniejszych wątpliwości, że „publikowane informacje na ich temat wprowadzają konsumentów w błąd i są przyczyną negatywnych zdarzeń w obszarze zdrowia publicznego”. GIS poinformował o sprawie powiatowego inspektora sanitarnego w Białymstoku,
bo sklep internetowy oferujący produkt, którego nazwę stowarzyszenie przykładowo wskazało, mieści się w tym mieście. PPIS odpowiedział stowarzyszeniu, że pracownik stacji już przejrzał wskazaną stronę i na tej podstawie powstał protokół, w którym ujęto nieprawidłowości dotyczące między innymi niewłaściwej prezentacji i reklamy, jak też znakowania sprzedawanego przez sklep produktu. W konsekwencji stwierdzonych nieprawidłowości wszczęto postępowanie administracyjne.
DOBRA PODPOWIEDŹ DLA INNYCH
Jeśli w informacji o produkcie (lub jego reklamie) występuje lekarz lub osoba przedstawiana jako lekarz, można zwrócić się do samorządu lekarskiego. Jan Bondar, rzecznik prasowy GIS, nie ma wątpliwości, że środowisku lekarskiemu powinno zależeć na dobrym imieniu, a tym samym na wyeliminowaniu takich praktyk z reklam. – Gdy w takich materiałach jakieś osoby prezentuje się jako farmaceutów lub lekarzy, choć nimi nie są, to jest to masowe oszustwo, którego skutkiem może być narażenie zdrowia i życia ludzkiego – podkreśla. – Takim osobom zarzucić można także wykonywanie zawodu farmaceuty czy lekarza bez uprawnień, izby lekarskie czy farmaceutyczne powinny więc zgłaszać takie sytuacje do prokuratury. Udawanie działalności medycznej również powinno być ścigane przez prokuraturę, powoływanie się na nieistniejące instytuty naukowe powinno więc zostać skontrolowane i ukarane. Z jeszcze inną sytuacją mamy do czynienia w przypadku, gdy podmiot oferujący produkt w żaden sposób go nie nazywa – ani lekiem, ani suplementem, ani wyrobem medycznym. W takiej sytuacji można odnieść się do przepisów dotyczących ogólnego bezpieczeństwa produktów, które określają sankcje za oszukiwanie kupujących. Instytucją, do której można się w takich sprawach zgłaszać, jest UOKiK. W jego gestii jest też kontrolowanie treści reklam pod względem ich zgodności z prawem. W każdym powiecie działa rzecznik konsumentów, którego można informować o takich niedookreślonych produktach i wprowadzających w błąd reklamach. Każdy konsument może też sam pozwać producenta lub sprzedawcę, który nie respektuje jego prawa, by nie był oszukiwany.
KAŻDY MOŻE, NIEWIELU CHCE
Podstawowym problemem innych osób jest natomiast to, że ów „cudowny” preparat nie zadziałał. A tak jest w przypadku większości środków na odchudzanie, wydłużanie włosów czy haluksy. Co ciekawe, często ich użytkownicy przechodzą nad tym do porządku dziennego, pomimo jednoznacznych gwarancji ze strony producenta czy sprzedawcy, które wcześniej zachęciły ich do kupna. Jeśli jest to środek na odchudzanie, tłumaczą sobie po prostu, że tak jak żadna ze stosowanych wcześniej diet im nie pomogła, tak nie pomógł i ten preparat. A to z kolei pozwala im wierzyć, że w ich przypadku schudnięcie jest wyjątkowo trudne. I stanowi wygodne wytłumaczenie dla nadwagi lub otyłości, jednocześnie powodując sięganie po kolejne „cudowne” preparaty.